Rozdział czwarty "Wybór"

16 komentarzy:
"W krytycznym położeniu trzeba się chwytać ryzykownych środków"

- Seneka Młodszy

*

          Czułam się zupełnie bezpieczna. Tkwiłam gdzieś między jawą, a snem i byłam niemal pewna, że nic złego mnie tu nie spotka, dopóki granica między tymi dwoma nie stała się dla mnie na powrót wyraźna. Niestety, mój głęboki stan ukojenia nie trwał długo. Ostrożnie uniosłam powieki, tak, by nikt nie zdołał zauważyć, że powróciłam do świata żywych. Dobrze wiedziałam, gdzie się znajduję i o stokroć wolałabym śmierć. 
          Pomieszczenie, w którym tym razem się obudziłam, było dużo mniejsze, niż hangar z żelaznymi drzwiami. Siedziałam na krześle po środku pokoju, ze skrępowanymi dłońmi, przywiązanymi do oparcia. Chciałam się poruszyć chociażby nogą, by upewnić się, że to nie sen. Przeszywający ból w lewej łydce utwierdził mnie w przekonaniu, że tkwię w realnym koszmarze. Zerknęłam w jej stronę i dojrzałam, że była starannie owinięta w świeży, czysty bandaż.
          Przez dwa, małe okienka tuż przy suficie, wdarła się tu odrobina światła, dzięki której dostrzegłam kogoś, nim jednak zdążyłam na powrót zamknąć powieki, ów postać wymierzyła mi siarczysty policzek. Zauważyła, że oprzytomniałam. Uderzenie było na tyle silne, że przewróciłam się wraz z krzesłem i po chwili leżałam, twarzą tuląc się do brudnej, zimnej posadzki. Syknęłam z bólu.
- Wiem, co kombinujesz i ostrzegam, nie uda ci się to! Nie zajmiesz jej miejsca! - kątem oka, tuż nad sobą spostrzegłam jakąś dziewczynę. Przypuszczam, że jeśli chodzi o wiek, była ode mnie niewiele starsza. Miała jasne blond włosy, związane w kucyka. Pojedyncze kosmyki opadłszy na skroń zwilżoną potem, przyległy do niej. Jej twarzy pokryły krwiste wypieki, zapewne świadczące o jej zdenerwowaniu. Niemal czułam dzikie płomienie, którymi ciskała teraz z oczu. Za paskiem umocowany miała pistolet, na którym teraz niepewnie trzymała rękę. Zadrżałam.
Jakiej "jej" miałabym zająć miejsce?, pomyślałam.
- Wstawaj! - krzyknęła nagle i rzuciła się ku mnie. Zaczęła szarpać sznur, którymi związane były moje dłonie. Szybko się z nim uporała, po czym chwyciła mnie za włosy i pociągnęła ku górze. Zawyłam z bólu i podniosłam się na kolana. - Wstawaj, dziwko! No już! - szarpnęła dwukrotnie. Nie miałam ni odwagi ni siły, by się jej opierać, stanęłam więc, choć niezbyt stabilnie, ze względu na wycieńczenie i ranną łydkę, by po chwili znów upaść na twardy grunt pod wpływem siły jej kolejnego ciosu. Wymierzyła mi kolejny policzek, a gdy już poniewierałam się na ziemi, kopnęła mnie w brzuch. Nie miałam sił nawet na to, by nabrać powietrza. Przez chwilę miałam wrażenie, że się duszę. - Umrzesz suko, rozumiesz!? - pomimo, że wrzeszczała, jej groźby dochodziły do mnie jakby przez mgłę. Jakbym jedną nogą była po drugiej stronie. Moje oczy poraziła jasna smuga światła. Zaczęłam wypatrywać jej źródła. Dochodziło zza dziewczyny, która wciąż pastwiła się nad moim ciałem. Słyszałam dwa głosy. Jeden z nich był podniesiony, drugi zaś spokojny. W tamtym momencie niewiele do mnie docierało. Usłyszałam tylko strzępki rozmowy: Nada się. Pozwól mi ją wykorzystać... Nie mogę pozwolić, by stała się jej jakakolwiek krzywda.
Czy mówili o mnie?... Oby. Nie zdołałam rozpoznać rozmówców, zapewne ich po prostu nie znałam... a może po prostu byłam zbyt wycieńczona?
Nic więcej nie udało mi się wychwycić, ponieważ dziewczyna, która stała nade mną, nie dała mi na długo zapomnieć o swojej obecności. Poczułam, że stanęła na mojej rannej łydce. Ból uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Poczułam jak rana, która dopiero co się zasklepiła, otworzyła się na nowo. Miażdżyła mi kość. Wrzasnęłam.
- Podpalę ci włosy, ty dziwko! Zrobię sobie z twojego truchła ognisko!
          Struga światła z każdą chwilą stawała się coraz większa, a gdy jasność ożywiła pomieszczenie, zauważyłam, że jej źródłem są rozchylające się właśnie drzwi.
- Leno, dość - usłyszałam ten głos. Ten spokojny, ochrypły głos. Jego dźwięk nieprzyjemnie drażnił moje uszy, a jednak mimo to, gdzieś w głębi duszy ucieszyłam się. Deathly - to dzięki niemu i poniekąd przez niego, wciąż żyję.
Wkroczył wgłąb pokoju, a tuż za nim nieco starsza kobieta.
- Nie mów do mnie! - wyszarpnęła mu się, gdy próbował położyć dłoń na jej ramieniu. - Dlaczego ona?! - zawyła, spoglądając w moją stronę.
- Proszę, nie rób scen, nie tu - skarcił ją wzrokiem i pchnął ku drzwiom. - Zaufaj mi.
Nie byłam pewna, co mnie teraz czeka. W zasadzie niczego nie byłam pewna, odkąd się tu znalazłam. Wiedziałam tylko jedno - mój wybryk nie ujdzie mi na sucho, nie tu. Miałam tylko nadzieję, że umrę szybko. Że śmierć okaże się ukojeniem.
          Oboje skupili na mnie swój wzrok. Starałam się w jakiś sposób ukryć twarz we włosach, byleby uniknąć jakiegokolwiek kontaktu.
Nagle odezwała się kobieta.
- Co ty narobiłaś, dziewczyno?
Poznałam ją po głosie. To z nią kłócił się Deathly, w wysokim hangarze, kiedy byłam tam uwięziona. Za wszelką cenę chciała mnie zabić... Ann. Nadeszła ta chwila. Wreszcie, co?, zwróciłam się do niej w myślach.
          Nagle któreś z nich zbliżyło się do mnie, chwyciło za podkoszulek i z powrotem usadziło na krześle. To on.
Niepewnie spojrzałam w jego stronę, jakbym bała się, że gdy to zrobię, natychmiast umrę. Ku mojemu zdziwieniu, nic złego mi się nie stało.
- C... co się właściwie stało? - w pierwszej chwili nie rozpoznaję własnego głosu, gdy odbija się echem w moich uszach. Jest okropnie piskliwy i słaby.
          Raz po raz przenoszę wzrok to na niego, to na nią. W pierwszej chwili odpowiedziała mi jedynie cisza. Lucas kucnął naprzeciw mnie i gwałtownie chwycił za krtań, zaciskając na niej swoje palce. Pisnęłam, przerażona.
- Co się stało! - przedrzeźniał mnie. - Uciekłaś! Próbowałem ci pomóc, dbałem byś opuściła jak najszybciej to miejsce, a ty okazałaś się być tak niewdzięczna! - wrzasnął i pchnął mnie do tyłu wraz z krzesłem. Ile jeszcze razy tego dnia posmakuję posadzki?, pomyślałam.
Karciłam się w myślach za własną głupotę... jak miało się później okazać, głupotą był fakt, iż uwierzyłam w jego słowa.
- S... skąd mogłam wiedzieć, jakie są twoje prawdziwe intencje? Jak mogłabym ci ufać? - zawyłam rozpaczliwie, podnosząc się na łokciach. Z ledwością udało mi się raz po raz zaczerpnąć powietrza.
          Chłopak zastygł na moment. W tym momencie niejaka Ann ponownie zabrała głos.
- Gdy wymknęłaś się z hangaru, natychmiast rozkazałam, by cię zastrzelono. Myślę, że podczas ucieczki szybko się zorientowałaś, że goni cię spora grupa osób. Przy końcu korytarza jeden z naszych postrzelił cię w nogę, rana była jednak nie groźna. - w tym momencie odruchowo zerknęłam w stronę łydki. Ból był nie do zniesienia. - Przynieśli cię do mnie. Chciałam, by cię zabili, nim się zbudzisz, jednak Lucas im na to nie pozwolił. Byłam skora ci odpuścić, ponieważ zauważyłam, że masz potencjał. Nie jesteś tak głupiutka, jak przypuszczałam.
Uśmiechnęła się, wydawałoby się, że szczerze.
- Potencjał? - chłopak zwrócił się ku niej. Wymienili znaczące spojrzenia... Dlaczego?
- Nim została postrzelona, zemdlała. Jej organizm był wycieńczony. W hangarze natknęliśmy się na nietknięte jedzenie, którą kazałeś nam jej dostarczać. Wodę piła w śladowych ilościach. Dziewczyna nie jest głupia, nie zaufała nam. Zapewne myślała, że to, czym ją karmimy, jest zatrute - gdy to powiedziała, w moim mózgu jakby zapaliła się czerwona lampka. Coś mi tu nie grało. To, że im nie zaufałam, nie świadczyło o moim sprycie, a o tym, że po prostu trzeźwo myślałam. Wszystko wydawało mi się ciut naciągane...
Lucas zerknął na mnie kątem oka.
- Jednak teraz, gdy próbowałaś uciec, mam dla ciebie tylko jedną propozycję i ostrzegam, że jest nie do odrzucenia - zaczęła krążyć wokół mnie ze splecionymi dłońmi, trzymanymi za sobą. - Bywam łaskawa, ale nie głupia. Dobrze wiem, że jesteś na tyle sprytna, że nie można ci ufać - poczułam dreszcze. - Więc albo zostaniesz z nami i będziesz mi posłuszna, albo poderżnę gardło twojemu ojcu i matce - mówiąc to, pochyliła się nade mną z głupawym uśmieszkiem. - Osobiście - szepnęła.
          Świat na moment się zatrzymał. Mój umysł pod wpływem jej słów zaczął wytwarzać makabryczne obrazy- matka i ojciec, zatroskani, spożywają kolację, śledząc bacznie prezenterkę pogody w telewizji, gdy słyszą pukanie. Mama podchodzi mozolnym krokiem do drzwi i otwiera je, a w tym samym momencie srebrne ostrze wbija się w jej krtań. Jej krew jest wszędzie. Na ścianach, fotografiach, zdobiących półki, na podłodze. Wtedy w drzwiach prowadzących do salonu zjawia się ojciec. Gdy wreszcie dociera do niego, co się naprawdę stało, zamiera na moment. I ten jeden moment wystarcza, by Ann dopadła i jego. Później krew... mnóstwo krwi rozlewa się po parkiecie, moi ukochani rodzice spoglądają nieobecnym wzrokiem na oprawców, którzy bez skrupułów odebrali im życie... są martwi.
          Nagle czuję, jak łzy wydostają się spod powiek. Nie pozwalam im jednak ujrzeć słabego światła, które wpada do upiornego pomieszczenia zza uchylonych drzwi. Ocieram je wierzchem dłoni, po czym unoszę głowę.
Długo biję się z myślami, nim podejmuję jakąkolwiek decyzję. Będę musiała być jej posłuszna... a co jeśli rozkaże mi kogoś zabić? Właściwie, nad czym ja się zastanawiam? To przecież oczywiste, że to zrobi. Z drugiej strony nie mogę się nie zgodzić, bo w grę wchodzi życie moich rodziców. Nie mogę pozwolić, by ich skrzywdziła. Dlaczego mieliby odpowiadać za moją głupotę?
- Potrzebuję czasu – odszeptuję nagle.
          Ann przygląda mi się przez dłuższą chwilę, jakby pragnęła uchwycić mój nieobecny wzrok, po czym wychodzi bez słowa. Tuż za nią idzie Lucas, on jednak nie opuszcza pomieszczenia. Długo tkwi zwrócony do mnie plecami. Wygląda tak, jakby bił się z własnymi myślami, jakby wzbraniał się przed słowami, które miały paść za chwilę z jego ust.
- Uważam, że śmierć byłaby mniejszą męką – odetchnął głęboko. – …Niż życie bez ciebie.
          Na moment zamarłam. Świat jakby zwolnił nagle tępa. Widzę, jak zerka na mnie kątem oka. Nasze spojrzenia spotykają się na kilka sekund, jednak w jego oczach nie dostrzegam żadnych emocji...
Były puste. Zupełnie jak serce.
Mimo to, czułam wtedy, że na moment udało mi się wedrzeć gdzieś wgłąb jego duszy... Że przede mną nie stał już Lucas, znany mi ze swego okrucieństwa. Myślałam, że był to zagubiony chłopiec, skrywający się za grubym murem, budowanym samotnie, przez lata, chroniącym przed ludzką nienawiścią. Zupełnie jak ja.
          Wargi potwornie mi drżały. Próbowałam powiedzieć coś, odezwać się, jednak nim na nowo pokonałam dzielącą nas barierę, zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie wszechobecną ciemność.
          Mimo to, wiedziałam jednak, że tym, co powiedział, zbudował most, który potrafiliśmy dostrzec tylko my dwoje. Most, którym wkrótce miałam wkradać się wgłąb jego duszy i czytać mu z oczu, niczym z księgi.
Tylko kiedy to miało nastąpić...?
       
          Skuliłam się w kącie tuż obok drzwi, z duszą pogrążoną we wszechobecnej ciemności. Wraz z mrokiem, do wnętrza mojego umysłu zaczęły powoli wdzierać się ponure myśli. Nagle poczułam jak cała gorycz, skrywana dotychczas gdzieś głęboko pod moją skórą, zaczęła powoli wyłazić na wierzch. Rozpłakałam się na dobre. Pogrążyłam się we wspomnieniach, które wtedy były dla mnie jedyną, spokojną przystanią. Mogłam się w nich ukryć, tylko pośród przeszłości czułam się zupełnie bezpieczna. Wspominałam tylko to, co było wspaniałe. Właściwie... wszystko, co wspominałam, na tle tamtej teraźniejszości wydawało się wspaniałe, błahe i takie... beztroskie. Problemy, które niegdyś wydawały się niemożliwe do rozwiązania teraz były czymś wręcz... śmiesznym. Jak ja mogłam przejmować się czymś takim?, myślałam. I, o ironio, najwięcej łez wywoływały te najszczęśliwsze wspomnienia. Pamiętam swoją pierwszą piątkę. Swój pierwszy, stały ząb. Pierwszą porażkę. Pierwsze zwycięstwo. Pierwsze zauroczenie. Pierwszą randkę. Pierwszy pocałunek... Tylko moja śmierć będzie ostatnia. Śmierć zawsze jest ostatnia. Przekreśla wszystko, co dotąd udało nam się osiągnąć. Śmieje się z naszych planów. Szydzi z uczuć, jak śmiemy mówić, że są wieczne? Nic oprócz niej nie może być wieczne. Bo przecież tylko śmierć jest na wieki.
         W pewnym momencie moje myśli skierowały się na całkiem inny tor.
Ciekawe, co teraz robią moi rodzice? Jak się czują?
         Zerknęłam w stronę okienka tuż nad sufitem. Na dworze panował półmrok, rozjaśniało się. Zapewne nadchodził poranek. Niedługo oboje zbudzą się. Zwykle wstają punktualnie o szóstej... Ojciec znów przez pół godziny dobierałby odpowiedni krawat do koszuli, natomiast matka przygotowałaby ciepłe śniadanie i zapakowała mu jakieś przekąski. Sama wychodzi nieco później, bo pracuje jako pomoc w domu dla starców. Ja zapewne znów zbudziłabym się o czwartej, czy piątej. Nigdy nie spałam dłużej, niż do ósmej, nie istotne, o której godzinie położyłabym się spać.
Pewnie moje zniknięcie całkowicie zaburzyło nasz poranny harmonogram. Zapewne w poszukiwania zaangażowana była połowa miasta. Zastanawia mnie, jak daleko od domu się znajduję? Może do domu mam kilka przecznic, a może wywieźli mnie do innego kraju? Czy rodzice kiedykolwiek mnie znajdą? Czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę?...
Znów się rozpłakałam.
          Nie potrafiłabym wyobrazić sobie naszego pożegnania. Miałam im tyle do powiedzenia... Gdybym tylko mogła, powiedziałabym chociaż, że ich bardzo kocham. Gdyby wiedzieli... Ostatnie wspólne chwile zmarnowaliśmy na kłótnie. Głupia kominiarka! Ona stanowiła źródło moich kłopotów. Była przekleństwem! Dlaczego mu ją ściągnęłam!?
            Co ja sobie myślałam, chowając ją pod poduszką? Gdyby nie ona, wciąż byłabym w domu, a moja matka i mój ojciec byliby całkowicie bezpieczni, ze mną...
          Schowałam głowę pomiędzy nogami, kładąc na niej ręce. Och, jak bardzo chciałam, by to wszystko okazało się tylko złym snem! Niestety, rzeczywistość, choć koszmarna, była od początku do końca zupełnie prawdziwa.
          Czułam się kompletnie bezsilna. Już za kilka godzin, a może nawet minut miałam podjąć decyzję. Życie moich bliskich leżało w moich rękach. Po drugiej stronie było moje własne życie. A co jeśli Ann nie dotrzyma słowa i zabije ich, chociażby dla przykładu? Jeśli będzie chciała zmusić mnie w ten sposób do posłuszeństwa? Bałam się. Potwornie się bałam. O nich. O przyszłość. O siebie samą. Byłam tylko człowiekiem. Perspektywa nieuchronnej śmierci przerażała mnie i wyprowadzała z równowagi. Wtedy byłam bliska szaleństwa. A przecież najgorsze miało dopiero nadejść.

Wycieńczona, wkrótce zasnęłam. Jednak nie dane mi było zaznać choćby odrobiny spokoju. Chwilę później zbudziłam się, gdy dobiegł mnie jakiś intensywniejszy hałas. Ciężkie uderzenia. Równomierne. To kroki.
          Skuliłam się.
Kroki ucichły tuż przed drzwiami. Ktoś z kimś rozmawiał, niestety i tym razem dotarły do mnie jedynie strzępki. Nie potrafiłam się skupić. Byłam zbyt obolała i zmęczona... momentami po prostu zasypiałam. Pamiętam tylko tyle, że kilku mężczyzn i kobieta... Ann, rozpoznałam ją po głosie, rozmawiali o jakiejś przynęcie i o tym, że ktoś jest w niebezpieczeństwie. Chyba... musieli się pośpieszyć.
Wtedy ktoś zaczął walić pięścią w drzwi. Podskoczyłam, przestraszona. Kilkoro osób weszło do środka.
- Pobudka królewno! - wrzasnęła Ann, a ktoś chwycił mnie za ręce i postawił tuż przed nią. - To jak będzie? Jesteś z nami, czy przeciwko nam? - nożem, który spoczywał w jej dłoni, dotknęła mojego podbródka i uniosła go nim, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia jej w oczy.
- Z wami - jęknęłam.
- Nie słyszę! - warknęła, a jej podwładny energicznie mną potrząsnął. Syknęłam z bólu.
- Och, z wami! Jestem z wami!
Uśmiechnęła się triumfalnie.
- Znakomicie! Zuch dziewczynka! - dotknęła ostrzem moich ust, jednak odwróciłam głowę, zaciskając zęby.
- Teraz, kiedy już wszystko wyjaśnione - człowiek, który dotąd mnie trzymał, chwycił krzesło, leżące gdzieś na podłodze i usadził mnie na nim. Kobieta stanęła tuż za mną. - ...Możemy wreszcie zająć się czymś istotnym. - nie miałam pojęcia do czego zmierzała, jednak czułam, ze nie kryje się za tym nic dobrego. Rozejrzałam się dookoła. Mężczyzn było trzech. Dwaj stali tuż obok mnie, a jeden dyskretnie zamykał drzwi. - Mianowicie, twoim wyglądem! - poczułam, jak ona jeździ palcami wzdłuż moich włosów. Mimowolnie wzdrygnęłam. - Wiesz... wielu ludzi zapewne cię szuka. Żebyś mogła tu zostać... musisz nieco zmienić swój wizerunek. - rzekła beznamiętnym tonem. Nastąpiła chwila ciszy. - Masz takie piękne, bujne loki! Zazdroszczę ci ich... Szkoda by było... - chwyciła je delikatnie. - Gdyby ktoś ci je przypadkiem ściął, co? - szarpnęła nimi mocno, niemal odrywając mi głowę. Ciągnęła, wymachując przy tym nożem. Czułam jak pojedyncze włosy odrywają mi się. Wystarczyło jedno cięcie. Ze łzami w oczach obserwowałam jej cień na przeciwległej ścianie.
Próbowałam się wyrwać.
- N-nie! - zająknęłam się, omal nie spadając z krzesła. Jeden z tych jej osiłków chwycił mnie za ramiona i przygwoździł do siedzenia. Śmiała mi się za plecami.
Kępka moich włosów opadła bezwładnie na posadzkę.
- Nie! Nie! Nie! - przedrzeźniała mnie, spacerując po pomieszczeniu. Nagle zbliżyła się i nachyliła ku mnie, rzucając we mnie garścią moich loków. - To tylko włosy skarbie... Obiecuję, że spotkają cię rzeczy kilkakrotnie gorsze, niż to, czego doświadczyłaś teraz. Nie zadzieraj ze mną!
Cofnęła się kilka kroków i zaczęła mi się przyglądać.
- No chłopcy, jak myślicie? Czy mamusia i tatuś rozpoznają swoją córeczkę? A może skrócić jej jeszcze te kudły? - roześmiała się.
Chwilę później zniknęła za drzwiami, ciągnąc za sobą swoich pachołków.
          Długo leżałam bezwładnie na krześle. W końcu uniosłam rękę i dotknęłam tego, co pozostało po moich włosach. Większość z nich nie sięgała mi nawet do ramion. W niektórych miejscach poczułam nawet skórę...
Powoli zsunęłam się na ziemię i leżałam pośród strzępów moich loków. Były jednym z symboli mojego dawnego życia... Były dowodem na to, że w ogóle istniało. Traciłam je... Powoli traciłam wszystko, włącznie z nadzieją.
Ból długo nie dawał mi spokoju, jednak po pewnym czasie zasnęłam.

*

          Mijały dni. Nikt mnie nie odwiedzał. Raz po raz, po przebudzeniu, gdy zaczęłam wątpić, że jeszcze o mnie pamiętają, znajdowałam pod drzwiami butelkę wody i kawałek chleba. Zmieniano mi również opatrunek. Swoją drogą... dlaczego się nie obudziłam, gdy to robili? Przez cały pobyt tutaj nauczyłam się pozostawać czujną nawet we śnie.
          Początkowo nie chciałam tknąć podarunków, jednak po trzech dniach, gdy zaczęły zalegać pod drzwiami, nie oparłam się pokusie. Pewnie gdybym tego nie zrobiła, umarłabym z wycieńczenia... ha, marzenia! Ann nie dałaby mi umrzeć, nie w tak błahy sposób. Wiedziałam, że osobiście zadba o to, by moja agonia była długa i wyjątkowo bolesna. O to nie musiałam się martwić.

          Wśród ciasnych czterech ścian, pośród których tkwiłam, uwięziona, miałam mnóstwo czasu, by przetrawić wszystko, co mnie dotąd spotkało. Popełniłam wiele głupich błędów, które w przyszłości miały swój nieodwracalny skutek. I pomyśleć, że zwyczajne, wieczorne wyjście może tak diametralnie odmienić czyjeś życie. To, czego doświadczyłam zmieni mnie na zawsze, o ile jeszcze nie zmieniło.
          Czułam się podle wobec moich rodziców i wobec ludzi, którzy zapewne marnowali swój czas na poszukiwaniach. Byłam głupia, mając nadzieję, że z biegiem czasu wszystko się ułoży. Nic już nie będzie takie samo, nawet, gdy się stąd wydostanę, o ile uda mi się tego dokonać.
          I wtedy zaczęłam intensywnie rozmyślać nad ucieczką, ponieważ byłam stuprocentowo pewna, że jeśli tego nie zrobię, zakatują mnie na śmierć. Już wtedy miałam pewne trudności z poruszaniem się. Niemal każda część mojego ciała była sina i obolała.
          Tylko... jak? Jak się stąd wydostać? To oczywiste, że po moim ostatnim wybryku nie spuszczają mnie z oka. Ann przecież dobrze wie, że nie jestem głupiutka.
          Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że nie mogę zrobić tego bezpośrednio, to jest - chwycić nogi za pas i zwiać. Po prostu, nie było takiej możliwości. Musiałam kombinować. Jedynym wyjściem było znaleźć się w takiej sytuacji, w której oni poniekąd sami wypuszczą mnie na wolność, na przykład, na jakiejś akcji, chociażby... podobnej do napadu na sklep. Podczas chaosu, jaki zapanowałby w razie, gdyby któraś z ofiar stawiała opór, chciała uciec lub po prostu, gdyby wybuchła strzelanina, ulotniłabym się, niezauważona.
          Tak... plan nie był zbyt doskonały, bo niby jak miałabym przewidzieć obrót spraw na takiej akcji, o ile w ogóle coś takiego miałoby miejsce? Już nie mówiąc o tym, że w ogóle zabraliby mnie na coś takiego...
          Nie pozostawało mi nic innego jak siedzenie i czekanie na uśmiech losu lub raczej, na śmierć. Dobrze wiedziałam, że Ann znajdzie jakiś błyskotliwy sposób by w pewnym stopniu uprzykrzyć mi życie, a zaraz potem je odebrać w jakiś spektakularny sposób. Oczywiście nie zrobi tego, gdy w pobliżu będzie Lucas. Ciekawe... Zaraz!
          Nagle mnie olśniło! To Lucas powstrzymał Ann podczas pierwszej nocy pobytu w hangarze, tym samym ratując mi życie. I zrobił to dwukrotnie, drugi raz, stawiając się za mną, tuż po mojej próbie ucieczki. Trzeba było mu przyznać... był narwany i niezrównoważony, i oczywiście brutalny, ale był tu kimś. Ludzie stąd zapewne mieli do niego szacunek, chociażby taki Jared. Poza tym, wątpię, by ktokolwiek poza nim miał odwagę dyskutować z Ann na jakikolwiek temat!
          I choć nie byłam tego pewna, czułam, że jestem dla niego w jakiś sposób ważna... Nie zależałoby mu przecież na tym, żebym wróciła do domu, czy w ogóle przeżyła, gdyby tak nie było. Ba! Zabiłby mnie już wtedy, w sklepie, gdy znalazł mnie pomiędzy regałami.
          Czułam, że powinnam w jakiś sposób wykorzystać jego uczucia. To, do czego między nami doszło podczas napadu... przestępcy nie mają w zwyczaju delikatnie obchodzić się ze swoimi ofiarami i całować ich w sposób, w jaki Lucas całował mnie. Sprawił, że choć się nie znaliśmy, nie chciałam przerywać tej chwili. To było... dziwne uczucie. Obce. Inne. Fantastyczne... Powiedział wtedy, że to moich ust chciałby posmakować tuż przed śmiercią. Nie skrzywdził mnie, choć go zdemaskowałam. Wciąż pamiętam jego słowa, które wypowiedział tuż przed ucieczką: - Uważaj na siebie, Sottile. Co to właściwie znaczyło? I dlaczego mnie tak nazywał?...
A to, co powiedział, nim opuścił to pomieszczenie ostatni raz? Uważał, że śmierć byłaby mniejszą męką, niż życie beze mnie...
          Może i byłam samolubna w tamtym momencie, ale nie widziałam innego wyjścia. Nie mogłam być mu obojętna i musiałam to wykorzystać. Gdybym w jakiś sposób pokazała mu, że również jest dla mnie kimś wyjątkowym... och, gdybym sprawiła, że by się we mnie zakochał! Nie pozwoliłby Ann mnie skrzywdzić, a gdybym zdołała owinąć go sobie wokół palca, może namówiłabym go do ucieczki? Byłabym wolna!

          Wnet, gdy pogrążona w chwilowej, niekontrolowanej euforii, usłyszałam chrzęst zamków, każda część mojego ciała zupełnie odrętwiała, na myśl, że to kolejna wizyta Ann. 
Czyżby brakowało jej rozrywki i zapragnęła znów zabawić się moim kosztem?, zadrwiłam w myślach. Jednak w drzwiach nie zastałam mojej stręczycielki... lecz, Lucasa. Oczy rozbłysły mu w słabym, popołudniowym świetle. Był przerażony.
- Nie wierzę... - rzucił jakąś torbę tuż obok drzwi, nogą kopnął metalową miskę, leżącą mu na drodze i kucnął przy mnie. Raptem przypomniałam sobie, że jestem świeżo po wizycie u fryzjera. Odruchowo chwyciłam się za głowę. - Nieważne. Chodź, pośpiesz się - chwycił mnie za ramiona i podniósł, po czym chwyciwszy pośpiesznie torbę, popchnął mnie ku drzwiom. - No już, szybko! - ponaglał.
Szliśmy żwawym krokiem przez długi, ciemny korytarz. Przy jego końcu dostrzegłam słabe światło. Poczułam chłód, więc zaczęłam drżeć.
Nie miałam pojęcia, gdzie właściwie ciągnie mnie Deatly, ale nie bałam się. Nie mogłam nazwać tego zaufaniem, ale na razie był jedynym, komu zawierzyłabym własne życie.
- Gdzie mnie ciągniesz? - wykrztusiłam, gdy zbliżaliśmy się już do światła.
- Zabieram cię stąd - rzekł krótko. Zrobiło mi się gorąco.
Od światła dzieliło nas kilka metrów, jednak nie dane nam było opuścić tego miejsca w spokoju.
- A dokąd to się nasze gołąbeczki wybierają? - krew zastygła mi w żyłach. Zza rogu wyszła Ann, wraz z trójką swoich ludzi, za nami pojawili się kolejni trzej, zapewne wyszli z którychś drzwi, które minęliśmy. Lucas polecił mi trzymać się blisko niego.
- Postanowiłem zabrać ją do siebie. Mógłbym mieć na nią oko dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mamy pewności, że i tym razem czegoś nie wywinie.
Kobieta przymrużyła oczy.
- Łżesz, jak pies - mruknęła, a ja usłyszałam, jak ktoś odbezpieczył broń. Czułam jak serce wściekle łomocze mi w piersi. - Właśnie mieliśmy ją zabrać na przedstawienie, w którym weźmie udział. Chłopcy się zabawią, a ona pokaże nam, czy w ogóle coś potrafi - wtedy chwyciła mnie za rękę i przyciągnęła ku sobie. Chłopak zaklął pod nosem.
- Ona nie jest jeszcze gotowa, a ty dobrze o tym wiesz. Ledwie stoi na nogach! Zabijesz ją, a martwa do niczego mi się nie przyda - syknął. Traciłam czucie w dłoni pod wpływem jej uścisku. Jęknęłam z bólu, jednak zrobiłam to jak najciszej. Ostatnie czego chciałam, to zwrócić na siebie uwagę.
- Jest gotowa - oświadczyła i nie zważając na nic, skręciła w boczny korytarz, wlokąc mnie za sobą.
- Ann, czekaj! - jego krzyki, dobiegające gdzieś z oddali, odbijały się echem od zimnych ścian.
- Uciszcie go - rozkazała i pchnęła mnie w otwarte drzwi, na prawo. Pod wpływem siły, jaką w to włożyła, upadłam na ziemię. Słyszałam jakieś wrzaski i dość nieprzyjemne komentarze. Uniosłam głowę. Wokół mnie zebrał się tłum zupełnie obcych mi ludzi. Większość z nich to mężczyźni, starsi ode mnie o dekadę lub dwie. Od zapachu potu i krwi dostałam zawrotów głowy. Ich spojrzenia były niedwuznaczne... Wiedziałam, że nie czeka mnie tu nic dobrego. Nie chciałam myśleć, na czym miała polegać "próba", której chciała mnie poddać Ann.
- No, Phil! - krzyknęła zza moich pleców, podnosząc mnie z ziemi. - Dziś twój szczęśliwy dzień. Przed państwem nasza piękna Darcy! - krzyki tłumu stawały się coraz głośniejsze. Stanęli w kole, robiąc na środku scenę, zapewne dla mnie. Poczułam, że ktoś klepie mnie po ramieniu. Odwróciłam się. To moja stręczycielka, stała z ręką wyciągniętą ku mnie, a w jej dłoni spoczywał nóż.
- Weź to, przyda ci się - próbowała przekrzyczeć wrzaski. Przed oczyma mignął mi jej szyderczy uśmiech i po chwili byłam już na scenie, otoczona tłumem gapiów. Zauważyłam, że jakiś mężczyzna stał naprzeciw mnie. Miał około trzydziestu lat, był spasiony i wyjątkowo obleśny. Oblizał spierzchłe usta.
- Chodź skarbie, zabawimy się.
Serce podeszło mi do gardła.
Próbowałam przecisnąć się między ludźmi, pragnęłam jak najszybciej stamtąd uciec. Mogliby mnie katować, obdzierać ze skóry, czy polewać wrzątkiem, ale nie zniosę takiego upokorzenia i psychicznego bólu, jaki uszykowała dla mnie Ann.
- Proszę, wypuśćcie mnie! Błagam! - szarpałam tych ludzi za ręce, za ramiona... Błagałam, krzyczałam. Ci jednak, niemal za każdym razem odpowiadali mi śmiechem. Mężczyzna, niejaki Phil, wolnym krokiem zbliżał się ku mnie. Kobieta, przy której stałam, widząc go, natychmiast mnie odepchnęła, znacznie zmniejszając dystans między nami. Jako, że ledwie trzymałam się na nogach, natychmiast upadłam. Nim zdążyłam udało mi się zrozumieć cokolwiek z tego, co się stało, poczułam, że ktoś kopnął mnie w brzuch. Zawyłam, a wszyscy wokół mnie oszaleli z radości. Czułam się jak we śnie. W złym koszmarze, a to przecież dopiero początek.
Phil przycisnął mnie całym swoim spoconym, brudnym ciałem do zimnej posadzki. Nie mogłam oddychać, dusiłam się. Miażdżył mój brzuch i klatkę piersiową... miałam wrażenie, że pękają mi żebra. Wtedy poczułam, że chce mnie rozebrać. Jednym ruchem rozdarł brudną koszulkę tamtej zmarłej dziewczyny, którą znalazłam w hangarze i odrzucił ją na bok. Zaczęłam płakać, biłam go po twarzy, jednak ten odpowiadał śmiechem na moje żałosne ataki. Tłum był wniebowzięty.
Podniósł się i klęknął nade mną. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam przeraźliwie kaszleć. Nie mogłam przestać, krztusiłam się powietrzem. Nikomu się to nie spodobało, a już na pewno nie temu mężczyźnie. Uderzył mnie kilkakrotnie pięścią w twarz. Nos i lewy policzek bolały niemiłosiernie i natychmiast napuchły. Ból trawił każdą moją tkankę. Poczułam ciepłą ciecz, delikatnie spływającą mi na usta. Miała metaliczny posmak... krew. Jęknęłam.
Byłam niemal nieprzytomna, gdy jednak udało mi się choć w pewnym stopniu odzyskać świadomość, moje piersi były już nagie. Teraz to nimi zabawiał się Phil. Dotykał ich... zaciskał w dłoniach, jeździł po nich językiem. Miałam ochotę zwymiotować. Czułam się okropnie. Zaczęłam głośno krzyczeć i wymachiwać rękami. Nie mogłam się poddać. Przeżyłam już zbyt wiele.
Nagle przypomniałam sobie o nożu, który dała mi Ann. Nie leżał w zasięgu moich rąk. Zaczęłam szukać go wzrokiem gdzieś wokół. Jego ostrze błyszczało kusząco kilka metrów od mojej prawej ręki, leżał częściowo przykryty moją koszulką.
Wykorzystałam chwilę, gdy mężczyzna próbował uporać się z moimi spodenkami. Były już na łydkach, a ja szybko wyswobodziłam się z nich i zaczęłam się czołgać, używając do tego ostatków sił. Już prawie miałam go w dłoniach, jednak Phil chwycił mnie za kostkę i przyciągnął z powrotem ku sobie. W ostatniej chwili chwyciłam koszulkę. Jakież było moje szczęście, gdy rączka noża przyczepiła się do jej ramiączka. Mężczyzna próbował obrócić mnie na plecy, ściągając mi przy tym majtki. Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy poczułam jego wielkie, zimne palce na moich udach. Nóż był już zupełnie blisko, próbowałam go złapać, kiedy jego przyrodzenie dotknęło moich pośladków. Miałam ochotę się rozpłakać, wrzasnąć, poddać się... umrzeć. Zacisnęłam jednak zęby i chwyciłam nóż w lewą dłoń, mocno. Wtedy on obrócił mnie szybko, gotów utonąć w moim ciele. Słyszałam owacje tłumu. Wrzaski i wiwaty przyćmiły mój umysł. Kierowałam się jedynie instynktem. W tej samej chwili zamachnęłam się szybko i wbiłam mu ostrze prosto w krtań, krzycząc przy tym przeraźliwie.
Krew trysnęła. Nagle zapanował chaos, a wśród niego dostrzegłam tylko Lucasa, który przedarłszy się przez liczną grupę, był świadkiem całego zajścia. Zdawał się być równie przerażony, co ja...

Zabiłam...

Od autorki: Mam cichą nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. W razie uwag, mogę go edytować :)